W dyskusji na temat zmian proponowanych w ustawie o Polskiej Akademii Nauk padło już wiele ważkich argumentów, jednocześnie wydaje się, że niektóre dostatecznie nie wybrzmiały. Projektowana nowelizacja skupiła się na kwestiach kontroli i nadzoru, trzeba zaś zaakcentować, iż z punktu widzenia działalności instytutu naukowego PAN taka koncepcja reformy jest po prostu zmarnowaną szansą. Powinniśmy bowiem patrzeć nie tylko na to, co w przygotowywanym projekcie się znalazło, ale również na to, czego w nim nie ma. Podczas gdy podjęta została kwestia uprawnień władczych, w przypadku których nie ma jasnych przesłanek do wprowadzenia zmian, zupełnie pominięte zostały realne problemy bieżącego funkcjonowania i patologiczne rozwiązania instytucjonalne. Co więcej, reformę PAN należy widzieć nie tylko przez pryzmat zmian w samej ustawie, lecz biorąc pod uwagę całokształt aktów prawnych, regulujących działanie Akademii i jej jednostek. Do rozwiązania kilku kluczowych problemów nie jest potrzebna zgoda sejmowej większości i podpis Prezydenta, tylko zmiana ministerialnych rozporządzeń.
Zasadniczym kontekstem przygotowywanej reformy PAN pozostaje fakt pojawienia się w 2018 roku zupełnie nowych – napisanych od podstaw, kompleksowych regulacji dotyczących całego systemu nauki i szkolnictwa wyższego. Ustawa o PAN z 2010 roku została jedynie w technicznie niezbędnym zakresie dostosowana do nowego prawa, zaś jej dalszą nowelizację odłożono. Warto jednocześnie zauważyć, że akt z 2010 roku stanowił w swojej istocie nieznacznie zmienioną formę regulacji z lat 90‑ych. W międzyczasie uczelnie „wymyśliły się” na nowo, w szczególności uchwalając nowe statuty, niekiedy kompletnie zmieniając strukturę organizacyjną, uzyskały także dostęp do nowych programów wspierania doskonałości badawczej. Brak realnego, kompleksowego dostosowania regulacji dotyczących PAN do tej samej logiki nowego systemu nauki wydaje się jaskrawą wadą proponowanej reformy.
Zasadniczy problem instytutów naukowych PAN stanowi patologiczny w swojej istocie mechanizm ich finansowania. Polega on na podziale wyasygnowanej łącznie kwoty subwencji. Do podziału stosowany jest algorytm analogiczny do tego, za pomocą którego dzielona jest subwencja pomiędzy uniwersytety – opierający się na logice konkurencji jakością badań w ramach poszczególnych dyscyplin. W przypadku uczelni efekt jest jednak agregatem międzydziedzinowym, a pula środków wielokrotnie większa. Zastosowanie tego mechanizmu do instytutów PAN, które reprezentują przeważnie osobne pola naukowe i dyscypliny, skutkuje tym, iż jakość badań ma w procesie podziału znaczenie drugorzędne. W efekcie, jak to łatwo matematycznie pokazać, stosowanie tego algorytmu prowadzi do sytuacji gry o sumie zerowej, a potencjalnie (w długiej perspektywie) nawet do gry o sumie ujemnej. Kompromitujących efektów działania algorytmu dotychczas nie widzieliśmy ze względu na przejściowe „zawężenie tunelu” do wartości 100%-106%. Zgodnie z dzisiejszym stanem prawnym tunel ten wyniesie w przyszłym roku 95%-110%, co przy zapowiedzianym zwiększeniu łącznej subwencji dla IPAN o zaledwie 3,25% (35 mln) będzie oznaczało, że niektóre jednostki posiadające kategorię naukową A+ uzyskają nie tylko realnie, ale nawet nominalnie niższą subwencję niż rok wcześniej.
Często podnoszony w dyskusji nad kondycją PAN problem podziału dodatkowych 190 mln zł subwencji dla instytutów naukowych jest bezpośrednio powiązany z opisaną wyżej kwestią. Warto zadać sobie pytane o to, dlaczego wpuszczenie tych pieniędzy w ministerialny algorytm zostało de facto uznane za niedorzeczne i szybko odrzucone na rzecz innych rozwiązań („równy kąt” i „według potrzeb płacowych”). Brak odpowiedniego mechanizmu finansowania generuje tarcia i konflikty nie z racji pieniaczej natury dyrektorów, ale ze względu na systemowe przeciwstawienie sobie ich interesów przez regulatora.
Drugim dobitnym przykładem jest sposób finansowania szkół doktorskich. Składnik doktorancki jest formalnie „zaszyty” w subwencji instytutu, który administruje szkołą. Ministerstwo nie jest jednak w stanie podać alokowanej na ten cel kwoty (algorytm jest iteracyjny), nie dając jednostkom prowadzącym wspólnie szkołę doktorską jednoznacznych podstaw do wzajemnych rozliczeń. Co więcej, jeśli przy rosnącej liczbie doktorantów jednostka administrująca szkołą na przestrzeni wielu lat otrzymuje subwencję w niezmienionej wysokości, problem finansowania stypendiów przestaje być zagadnieniem arytmetyki. Prowadzenie szkoły, mimo rosnącej wagi składnika doktoranckiego, pozostaje deficytowe, a jedyne logiczne rozwiązanie tego problemu to samodzielne prowadzenie szkoły przez jeden instytut (choć i wówczas może to być deficytowe). Nie może zatem dziwić, że UW prowadzi cztery szkoły, a instytuty PAN – ponad dwadzieścia. To jest efekt uzyskany przez ustawodawcę „by design”. Przykłady podobnych „wad konstrukcyjnych” i braku synergii (dostęp do baz, osobne licencje, wydawnictwa, biblioteki, brak jednolitej obsługi prawnej) można mnożyć. Łatwo też podać przykłady anachronicznego przeregulowania, jak w przypadku określonej ustawą siatki stanowisk, niekompatybilnej z kategoriami występującymi w rozporządzeniu o podziale środków, czy rozbieżności między ustawami w zakresie skutków oceny pracowniczej.
Można oczywiście udawać, że tych problemów nie ma i nadal debatować o tym jak nominat ministerialny w radzie wpłynie na jakość badań oraz czy możliwość odwołania kanclerza skłoni ministra do zwiększenia puli subwencyjnej dla PAN. Ale czy warto?
PS. Profesor Ewa Łętowska pisała niedawno słusznie, że reformę musi poprzedzać klarownie sformułowana wizja i strategia, w szczególności precyzyjnie sformułowane cele. Dopiero do tych celów dobiera się odpowiednie rozwiązania regulacyjne. Najpierw wypada więc zadeklarować, czym PAN i jego instytuty mają być w krajowym systemie nauki? Czy ma to być instytucja, która ma rywalizować o miejsce w pierwszej dwusetce światowych rankingów? Wedle wskaźników publikacyjnych jest to realna możliwość, ale wymaga głębszej zmiany formuły funkcjonowania. A może ma to być rodzima wersja Towarzystwa Maxa Plancka, z ambicjami tworzenia zespołów poziomu noblowskiego? Do tego trzeba by analogicznych nakładów jak w przypadku TMP, czyli circa dziesięciokrotnego zwiększenia finansowania, co wydaje się mniej realne. Instytucja o takich celach aktywnie pozyskuje do pracy najwybitniejszych uczonych, oferując wysokie wynagrodzenia. Tymczasem mamy do czynienia z ruchem odwrotnym. Spośród 10 grantów uzyskanych przez Polaków w ostatnim rozdaniu ERC, tylko dwa będą realizowane w krajowych instytucjach naukowych (zob. https://twitter.com/MartaKolcz/status/1832362358750036090). Swoją drogą – wbrew temu, że zwykle określa się to mianem „brain drain”, jest to w istocie „brain leak”.