[fragmenty recenzji książki: Tożsamość, zaufanie, integracja. Polska i Europa. Red. W. Wesołowski i K. Słomczyński. Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN 2012, 278 s.]
(…)
Tematem książki są społeczne konsekwencje, ale i uwarunkowania integracji europejskiej. Ten niezwykle interesujący i ważny (szczególnie dziś) temat mieści się pod szerszym parasolem jednego z fundamentalnych problemów nauk społecznych – wzajemnego wpływu instytucji formalnych oraz kultury i sprawczych działań jednostek. Jednym z centralnych zagadnień książki jest także reprezentacja – rozumiana na kilka sposobów. Oryginalność projektu IntUne polegała bowiem przede wszystkim na tym, że równolegle do reprezentatywnej próbki (całej populacji) badano próbkę reprezentacji (czyli przedstawicieli krajowej legislatury). Pozwoliło to na rzecz dość rzadką – komparatystykę, w której społeczeństwo i klasa polityczna stanowiły dla siebie nawzajem punkty odniesienia.
Powtarzając nieco może już wyświechtany frazes, lecz nie dopuszczając się raczej przesady, wypada powiedzieć, że projekt Unii Europejskiej znalazł się na rozstaju dróg. Wyniki Eurobarometru z maja 2012 pokazują, że poziom zaufania do Unii jest najniższy w historii. Kryzys gospodarczy obnażył kruchość niektórych mechanizmów, uwypuklając jednocześnie znaczenie krajowych opinii publicznych dla spraw międzynarodowych (zwłaszcza w relacji Grecja–Niemcy). Trudno podejrzewać, że intencją autorów projektu IntUne był naturalny eksperyment nad wpływem kryzysu na integrację europejską, ale dwa dokonane pomiary mapują opinie społeczeństw i elit u progu światowego kryzysu oraz już w momencie jego rozkwitu, kiedy objawy były wyraźne również na naszym kontynencie.
(…)
Zawarte w książce wnioski dotyczą przede wszystkim politycznych implikacji poruszanych zagadnień, mogą jednak pozostawiać pewien niedosyt dotyczący teoretycznego wyjaśnienia stanu rzeczy. Rezultaty wołają zwłaszcza o syntetyczny komentarz na temat przyczyn zaobserwowanego zróżnicowania w kwestii tożsamości. W dyskusji o zjednoczonej Europie można wyróżnić motyw wartości i idei oraz motyw interesów. Dominacja pierwszego, jeśli o takiej można było w ogóle mówić, wybrzmiała prawdopodobnie w ubiegłej dekadzie. Nawet jeśli nie każdy zgodzi się z taką diagnozą, nie ulega wątpliwości, że możemy wskazać dwie analogiczne podstawy europejskiej tożsamości. Należy więc rozważyć to, w jakim stopniu pisząc o krzyżujących się tożsamościach powinniśmy posługiwać się interpretacją normatywistyczną, a w jakim strukturalistyczną. Wydaje się, że socjologowie wciąż najchętniej sięgają po tę pierwszą (opowiadają się za nią chyba również redaktorzy książki, polemizując z ujęciami, które postponują czynniki kulturowe), jednak zwłaszcza w kontekście omawianych rezultatów narzuca się trafność raczej tej drugiej. Weźmy wyniki opisane w pierwszym rozdziale. Elity polityczne można potraktować jako zarząd szczególnego typu organizacji (państwa, Unii Europejskiej), nic więc dziwnego, że silniej utożsamiają się one z tymi organizacjami. Jednocześnie w ich interesie leży inkluzywny charakter „członkostwa”, a to dlatego, że większy zasięg organizacji równoznaczny jest (ceteris paribus) z posiadaniem wyższego statusu (przede wszystkim większej władzy). Co więcej, dla elit „członkostwo” o charakterze łączonym (silna tożsamość narodowa i europejska, pozytywnie skorelowane) jest atrakcyjne, ponieważ wysoka pozycja w jednej strukturze oznacza na ogół wysoką pozycją w drugiej (chyba, że członkowie elit widzą w UE zagrożenie dla suwerenności władzy państwowej, czyli własnego statusu). Należy się jednocześnie spodziewać, że kalkulacja „szeregowego członka” podąży w kierunku odwrotnym – to znaczy obrony ekskluzywności własnego statusu. Dzieje się tak, ponieważ węższe szeregi członków wiążą się z lepszym dostępem do wspólnych dóbr (co nota bene często wykorzystują populiści w programach skierowanych przeciw imigrantom), jak i mniejszym zagrożeniem zjawiskiem gapowicza (free-riding). „Ekskluzywistyczna” postawa znacznej części obywateli nakazuje chronić najcenniejszy z ich punktu widzenia status członkostwa, tak by nie „rozpuścił się” on w innych tożsamościach społecznych.
(…)
Symptomatyczny jest również z tego punktu widzenia dwugłos „piętnastki” (starych członków UE) i „dwunastki” (członków nowych). Dlaczego instytucje unijne (jak pokazują analizy Hamana) i tożsamość europejska (analizy Shabad,
Słomczyńskiego i Tomescu-Dubrow) są bardziej cenione w krajach Europy Środkowo-Wschodniej? Przede wszystkim dlatego, że to właśnie dla nich owo „członkostwo” związane jest z wyraźniejszym podwyższeniem statusu („efekt nuworysza”).
Dla Francuzów czy Niemców korzyści zbiorowe nie są tak odczuwalne, nie mówiąc już o Wielkiej Brytanii (która wciąż ma problem z przedzierzganiem się ze światowego imperium w szeregowego członka unii kontynentalnej). Również pozornie
sprzeczny wynik z rozdziału 5., mówiący o bardziej prointegracyjnym nastawieniu elit Europy Zachodniej, stosunkowo łatwo wyjaśnić posługując się omawianą perspektywą. Tamtejsi politycy od dłuższego czasu operują na obu poziomach i wydaje
się, że instytucje europejskie to z punktu widzenia ich karier obszar dodatkowych sposobności. Zresztą jak wspominają Wesołowski i Słomczyński – Unia to w końcu ich własne dzieło.
Jak widać, perspektywa strukturalistyczna wydaje się dobrze tłumaczyć opisane w pracy rezultaty badań. Trudniej byłoby je objaśnić stosując perspektywę normatywistyczną. Stoją za tym trzy podstawowe przesłanki. Po pierwsze, w przypadku „europejskości” przynależność tworzyła się jako konsekwencja odgórnie stworzonego projektu nowoczesnej instytucji formalnej (konstrukcji prawa międzynarodowego). Po drugie, mowa o wielkiej zbiorowości, która nie była kształtowana na mocy relacji bezpośrednich, ani silnych pośrednich zależności, więc nie działają tu charakterystyczne dla innych zbiorowości mechanizmy nagradzania i kontroli. Po trzecie, w Unii Europejskiej nadal bardzo wolno przesuwa się granica między „my” i „oni”. Nie ulega wątpliwości, że mieszkańcy „piętnastki” i „dwunastki” często widzą siebie wzajemnie jako „onych” (należących do, odpowiednio, bogatego Zachodu lub biednego Wschodu). Niejednoznaczna przyszłość dalszego procesu rozszerzenia Unii powoduje, że dla dzisiejszego Europejczyka nie jest jasne, gdzie przebiegać ma linia demarkacyjna przyszłej wspólnoty kontynentalnej. Z wymienionych powodów tożsamość europejska jest dziś w zdecydowanie większym stopniu przedmiotem wyboru niż przypisania, a co za tym idzie, silniej niż na aksjologii opiera się na decyzji podyktowanej interesem. Warto jednak zauważyć, że strukturalistyczny punkt widzenia nakazuje – paradoksalnie – pewien optymizm. Kryzys strefy euro może się bowiem okazać ważną szansą wzmocnienia tej tożsamości. Rozważana dziś unia bankowa, europejskie obligacje i inne tego typu rozwiązania są równoznaczne z silniejszymi zależnościami w UE, a więc gęstszy stałby się wewnętrzny splot interesów. Wspólnota losu to zaś jeden z fundamentalnych składników zbiorowej identyfikacji.